Takiej remontady w polskim futbolu już dawno nie widzieliśmy! Jacek Magiera jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienił grupę ślamazarnych, zahukanych, kopiących na oślep grajków w ekipę, która jest w stanie postraszyć największe kluby w Europie. Remis z Realem Madryt, cztery gole strzelone na Signal Iduna Park w Dortmundzie i zwycięstwo ze Sportingiem Lizbona to spotkania, w których Legia Warszawa pokazała prawdziwą klasę, dzięki czemu rzutem na taśmę wyszła z grupy na trzecim miejscu. A przecież po pierwszych dwóch meczach nikt nie dawał im szans na choćby zdobycie jednego punktu w Lidze Mistrzów…
Mission Impossible
Magiera od początku swojej pracy przy Łazienkowskiej wiedział, że droga do sukcesu będzie długa i wyboista, a efekty wcale nie pewne. Od pierwszych dni ten niedoświadczony szkoleniowiec musiał zmierzyć się z kilkoma kłopotami, które ostatnio trapiły „Wojskowych”.
Po pierwsze obrona – Besnik Hasi podczas pobytu w Legii trochę namieszał w tej formacji, notorycznie pomijając Kubę Rzeźniczaka, który wydawał się być naturalnym następcą wytransferowanego latem do Bordeaux Igora Lewczuka. Zamiast niego stawiał na Jakuba Czerwińskiego, który swojego partnera na środku obrony, Michała Pazdana, przypomina niestety tylko fryzurą. Z kolei Maciej Dąbrowski nie otrzymuje od początku sezonu zbyt wielu szans u żadnego z trenerów. Efekt? Legioniści tułali się w ogonie Ekstraklasy, a i w Lidze Mistrzów dostawali solidne lanie. Przywrócenie do składu Rzeźniczaka odmieniło grę obronną Warszawian, ale nie rozwiązało z automatu innych problemów. Jacek Magiera musiał też zrobić coś z letnimi transferami. Bo o ile Thibault Moulin okazał się jednak na dłuższą metę pewnym wzmocnieniem, o tyle z pozostałymi zawodnikami bywało już różnie. Valeri Kazaiszwili i Steeven Langil robili więcej wiatru niż pożytecznej gry, a ociężały Vadis Odjidja-Ofoe był cieniem samego siebie sprzed paru lat. Tu jednak Magiera osiągnął prawdziwy sukces! Wykazał się cierpliwością i profesjonalizmem – dał zawodnikom więcej czasu i patrzył, jak wygląda ich forma. Niestety – Langil swojej szansy nie wykorzystał – jego dyspozycja spadała z tygodnia na tydzień, a sam zainteresowany dzielił się też ze światem zdjęciami z suto zakrapianej alkoholem imprezy. Prawdopodobnie jest już na wylocie z klubu. Ale za to wszystko wskazuje na to, że obudził nam się stary, dobry Odjidja. W ostatnich meczach z Borussią i Sportingiem był motorem napędowym gry zespołu, raz po raz popisując się świetną techniką, dobrym utrzymaniem przy piłce, niebanalnym podaniem i umiejętnością regulowania tempa gry. Takiego Belga chcielibyśmy od teraz widywać już zawsze!
Puchar pocieszenia cenniejszy niż złoto
Ostatecznie Legia Warszawa po niespodziewanym zwycięstwie nad Sportingiem Lizbona w ostatniej kolejce Ligi Mistrzów 1:0, wywalczyła sobie 3 miejsce w grupie i uzyskała awans do Ligi Europy. Na wiosnę, w 1/16 finału zmierzy się z zawsze groźnym Ajaxem Amsterdam. To bardzo trudny rywal, z którym „Wojskowi” mierzyli się rok temu w tej samej fazie rozgrywek. Wówczas przegrali w dwumeczu dość wyraźnie i musieli pożegnać się z Ligą Europy. Teraz mają okazję do rewanżu.
Czy może się on okazać skuteczny? Czas pokaże. Na pewno w takiej formie, jaką prezentowali Legioniści w pierwszej połowie grudnia, nie stoją oni na straconej pozycji. Tym bardziej, że trener Magiera nie boi się odważnych rozwiązań, które na ogół okazują się trafne. Dużym ryzykiem było na przykład obdarzenie kredytem zaufania Aleksandara Prijovica, który wygryzł ze składu bardzo skutecznego Nemanję Nikolicia. W kluczowych spotkaniach to właśnie Szwajcar był gwarantem ważnych bramek i „centymetrów oraz kilogramów” w ataku, które zawsze są tak potrzebne podczas gry z lepszymi technicznie przeciwnikami. Oby Magiera miał więcej takich dobrych pomysłów, a jego marsz przez europejskie puchary nie zakończył się już na najbliższej rundzie.
Artykuł został napisany we współpracy z portalem Sportowy Ring.